literature

Sztuka podrywu

Deviation Actions

BillieBlack's avatar
By
Published:
891 Views

Literature Text

Sztuka podrywu


Donquixote Doflamingo został ostentacyjnie odrzucony. Nie, żeby jakoś specjalnie mu to przeszkadzało, ba!, nieraz zdarzało się to już wcześniej, jednak jego piracka duma cierpiała na tym znacznie. On, zwiastun nowej ery, wspaniały Shichibukai miałby nie cieszyć się powodzeniem?
- Bzdury - fuknął pod nosem, wywalając nogi na stół. Cesarzowa piratów, Boa Hancock łypnęła na niego z oburzeniem.
- Co ty tu tak w ogóle robisz?
Doflamingo przeciągnął się, ziewnął i w ogóle, objawił całemu światu to, jak bardzo boli go fakt, że musi prosić o pomoc kobietę.
- Problem mam.
Wyskubana, czarna brew cesarzowej powędrowała ku górze.
- Problem - powtórzyła.
- Dokładnie tak! - Różowe pióra zafurkotały, gdy Shichibukai zamachał rękami. - Miłosny!
Boa Hancock pobladła lekko, przełknęła ślinę i w myślach zaczęła już przegląd wszelkich możliwych sposobów wybrnięcia z tej niekomfortowej sytuacji. Po raz pierwszy w życiu przeklęła też swoją ogólną boskość i powodzenie. Zgarbiła się lekko, próbując w niezauważalny sposób choćby optycznie zmniejszyć swój obfity, wyeksponowany biust.
- M-miłosny? - zająknęła się. - Znaczy, zakochałeś się w kimś?
Doflamingo wpatrzył się w nią bez słowa, marszcząc przy tym brwi. Hancock zgarbiła się jeszcze bardziej. Niemal dostała zawału, gdy pierzasty Shichibukai ryknął donośnym śmiechem.
- Zakochałem? - Wydusił wreszcie z siebie Doflamingo, chichocząc opętańczo. - Ot, pomacać, do łóżka zaciągnąć, kto tu mówi o zakochiwaniu?
Panika. Boa właśnie odkryła, że ogarnia ją panika. Zdusiła w sobie chęć histerycznego wołania o pomoc i odważnie spojrzała swojemu rozmówcy w oczy. A raczej - okulary. W te dziwne, może nawet lekko perwersyjne fioletowawe szkiełka z białymi, kocimi oprawkami, które wydawały się być nieodłączną częścią tej niepokojącej facjaty.
- I przychodzisz... - Głos cesarzowej zadrżał lekko. - Przychodzisz z tym do mnie?
- Nooo. - Doflamingo bezradnie rozłożył ręce. - Baby znają się na takich rzeczach, nie?
Boa poczuła się tak, jakby ktoś zdjął z jej barków wielki ciężar. I bynajmniej nie chodziło tu o wagę jej ogromnego biustu.
- To znaczy, że chcesz rad? - Upewniła się. - Tylko i wyłącznie rad?
Zapytany zsunął odrobinę okulary i zmierzył ją rozbawionym spojrzeniem.
- A myślałaś, że się tu oświadczać przyszedłem?
- Świetnie. - Hancock podniosła się ze swojego fotelu i dostojnym krokiem podeszła do biblioteczki - niewielkiej, acz zapełnionej w większości różowawymi tomikami. Przez chwilę wodziła smukłym palcem po ich grzbietach, najwyraźniej czegoś szukając. W końcu odnalazła potrzebną książkę i, wciąż zachowując bezpieczny dystans, podała ją różowemu Shichibukai. - Tutaj jest wszystko, czego potrzebujesz - oznajmiła. - Umiesz czytać, prawda?
Doflamingo wyrwał jej książkę z ręki i wymamrotał z oburzeniem coś o niedorzecznych insynuacjach. Boa odrzuciła w tył swoje lśniące, kruczoczarne włosy.
- Skoro dostałeś to, po co przyszedłeś to znikaj stąd. Jak najszybciej.
- Ta, jasne, już mnie nie ma. - Książka zniknęła gdzieś w bezmiarze różowych piórek, a ich właściciel dźwignął się z fotela i wyszczerzył zęby w parodii uprzejmego uśmiechu. - Padam do stópek, czy coś.
Cesarzowa dochodziła do siebie jeszcze przez długi czas po jego zniknięciu.

- Sztuka podrywu: poradnik. - Doflamingo odczytał z zainteresowaniem duże, błyszczące litery na okładce podarowanego mu tomiku. Obrócił książkę w dłoniach, otworzył na przypadkowej stronie i, wpatrzywszy się w rzędy drobnych, czarnych literek, zmarszczył nos. Za dużo czytania.
- Nie ma żadnych obrazków? - marudził, kartkując książkę bez większego entuzjazmu. - O.
Uniósł tomik wyżej, podsuwając go sobie prawie pod sam nos i lekko przekrzywił głowę.
- Gitara? - mruknął, obracając książkę we wszystkie strony. - No nie, raczej nie. Skrzypce - odczytał podpis. Na jego ustach pojawił się znowu szeroki, odrobinę niepokojący uśmiech. - Skrzyyypce.

- Czego?
Wrogie spojrzenie zmrużonych oczu, jakie powitało go u celu podróży, nie było zbyt zachęcające. Jednak, mimo wszystko, Doflamingo powitał swoją upatrzoną ofiarę oszałamiającym uśmiechem, wygrzebał zza pazuchy lekko sfatygowane skrzypce i trochę bardziej zużyty smyczek, po czym, odchrząknąwszy kilkakroć, przystąpił do wykonania planu. Plan zakładał wirtuozerski popis instrumentalny, po którym jego ofiara będzie na tyle oczarowana, że sama rzuci mu się w ramiona, nie zakładał jednak w żadnym wypadku, że domniemany wirtuoz po raz pierwszy trzyma skrzypce w ręku.
Dźwięk, jaki wydał z siebie umęczony instrument zdolny byłby umożliwić mu przejęcie władzy nad Thriller Bark, strącając z piedestału Morię, władcę zombie. Innymi słowy - jazgot zarzynanych przez Shichibukai skrzypiec był w stanie pobudzić nawet umarłych.
- Czyś ty do końca rozum postradał?!
Pierwsza próba zawiodła.

- Może skrzypce były zbyt skomplikowane? - Doflamingo zazgrzytał zębami, stwierdzając, że najpewniej jeszcze przez tydzień będzie pluł piaskiem. Zaciekle przeglądał poradnik, szukając wskazówek. - Trzeba zacząć od czegoś prostszego. Bardziej... Pirackiego. Ha! - Doflamingo wydał triumfalny okrzyk, popukując palcem w obrazek z butelką. - No tak. Wino!

Shichibukai zerknął w wielkie, kryształowe lustro, przygładził wypomadowane włosy, poprawił uwierającą go pod szyją muchę i wyszczerzył się do swojego odbicia. Aż dziw, że lustro wytrzymało ten powalający stężoną perwersją uśmiech i nie rozsypało się w drobny mak. Doflamingo włożył do butonierki bladożółtą orchideę, otrzepał frak z niewidocznych pyłków, a na koniec, po chwili zadumy, zarzucił na ramiona swój pierzasty, różowy płaszcz.
- No. - stwierdził z ukontentowaniem - Od razu lepiej.
Wyciągnął wino z wypełnionego lodem wiaderka, przy okazji wrzucając sobie do ust kostkę lodu. Z lubieżnym uśmiechem chwycił ją zębami i czekając aż się rozpuści, zajął się dopinaniem przygotowań na ostatni guzik. Spotniałą butelkę ukrył za pazuchą, capnął przygotowany wcześniej bukiet różowej mimozy - reagując na dotyk listki rośliny się zwinęły, a łodyżki smętnie zwiotczały. Doflamingo oblizał wargi, zbierając z nich chłodną wodę z topniejącej kostki lodu i wyruszył na podbój serc.
Bynajmniej nie niewieścich.

Crocodile otworzył drzwi, klnąc pod nosem na upierdliwych idiotów i wszelką pierzastą zarazę, jednak gdy uniósł głowę, by zgromić niechcianego gościa spojrzeniem zaniemówił. Doflamingo z chęcią wykorzystał ten fakt, prześlizgując się obok drugiego pirata i wkraczając do jego posiadłości. Rozsiadł się wygodnie na kanapie, wyciągnął wino i pomachał zachęcająco butelką.
- No, Crocuś, idziesz czy będziesz tam tak stał? - zamruczał, rzucając bukietem. - A, tak, trzymaj, kwiatuszki dla ciebie.
Osłupiały Crocodile bezwiednie złapał rzucony mu bukiet kwiatów i dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się w wielką, czarno różową postać rozwaloną na jego kanapie odzyskał mowę.
- Co ty tu robisz, do diabła? - warknął.
- O. - Doflamingo wysunął koniuszek języka i zawzięcie mocował się z korkiem butelki. - No wiesz, uwodzę cię. Czy coś. Masz otwieracz?
Gospodarz domu nie odpowiedział, za to na jego twarzy pojawił się gniewny grymas.
- Ach, jak ty się ładnie złościsz. Ha! - Doflamingo wydłubał wreszcie korek i rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając czegoś, w co mógłby rozlać trunek. - Crocuś, szklaneczki jakieś by się przydały, wiesz?
Crocodile otrząsnął się z szoku.
- Nie będzie szklaneczek - warknął wrogo - Wynocha!
Doflamingo zamyślił się.
- A. No możemy pić z butelki - zachichotał. - W końcu wymiana śliny to prawie jak całowanie, nie wiedziałem, że jesteś aż tak bezpośredni.
- Wynoś. Się. Stąd.
- Oj, nie złość się, złość piękności szkodzi. - Pierzasty Shichibukai zacmokał z niezadowoleniem. - Chodź tu i napij się winka. Jak to mówią? Przez alkohol do łóżka?
Crocodile podszedł bliżej i stanął nad nim z morderczą miną.
- Doflamingo...
Donquixote wyszczerzył się radośnie i rozłożył wygodnie, przerzucając długie nogi przez oparcie kanapy.
- Mów mi jeszcze.
Na twarzy Crocodile'a pojawił się szeroki, złowieszczy uśmiech, który poszerzył się jeszcze bardziej gdy pirat rozłożył ręce.
- Zatkaj butelkę - wycedził przez zęby.
Doflamingo, niewiele myśląc, posłusznie zatknął korek na jego wcześniejsze miejsce i tym samym stracił kilka cennych sekund. Dopiero, gdy z wyczekiwaniem zerknął na Crocodile'a, zrzedła mu mina. W powietrzu wirowały już tysiące ziarenek piasku...
Ta jedna chwila nieuwagi kosztowała go stanowczo zbyt wiele. Przez następnych parę tygodni pierzasty Shichibukai wyrzucał to sobie plując piaskiem i zgrzytając zębami. Na domiar złego Hancock też nie przyjęła jego reklamacji.
- W końcu - stwierdziła, odbierając od niego książkę i wzruszając ramionami - To działa tylko na kobiety.
Doflamingo/Crocodile, One Piece :)
© 2012 - 2024 BillieBlack
Comments1
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Maylene-Manga's avatar
A to opowiadanie normalnie mnie rozwaliło na łopatki <lol2> Związek tych Panów to normalnie dramat pomieszany z komedią :D Dofuś ma takie genialne pomysły, że aż głowa mała :D Croco mnie też rozwalał. Oj, biedny Dofuś, żeby tak za każdym razem dostawać kopa :D Ale, że do Hancock poszedł to normalnie faceta podziwiam :D Świetny pomysł i genialne wykonanie :*